Kronika końca świata
Jakub MielnikTo nie jest opowieść o wspaniałościach egzotycznych krain, ani też opis
religijnych wtajemniczeń, modlitewnych młynków i bezzębnych mistyków,
podających nam nirwanę na tacy. Nie jest to także ballada o
reporterskiej odwadze podczas wojen, kataklizmów i przewrotów. To esej
reporterski o rzeczywistości, która nie wytrzymuje zderzenia z
oczekiwaniami. O rozczarowaniu światem, który okazał się nie tak
egzotyczny, heroiczny i zaskakujący jak nam się wydawało. W "Kronice
końca świata" kontynenty i kraje zmieniają się jak w kalejdoskopie,
mieszają ze sobą nie według klucza geograficznego, tylko w zgodzie z
podobieństwami pozornie odległych i niezwiązanych ze sobą miejsc i
ludzi. Płyniemy więc przez miejsca z pozoru tak różne, jak różne są
Lizbona i Tajpej, Londyn i Manila, Bagdad i Paryż. Odwiedzamy podłe
speluny, meczety, gabinety polityków i religijnych przywódców, ale także
domy zwykłych ludzi i luksusowe hotele, w których armia speców od
zbawiania świata ubija ciemne interesy. Autor nie daje się jednak skusić
powierzchownej egzotyce i naiwnym zachwytom nad odmiennością obcych
kultur. W tej książce nikt nie jest święty ani wyjątkowy tylko dlatego,
że jest wolontariuszem organizacji pozarządowej czy reporterem, albo
dlatego, że ma brodę i turban lub ogoloną czaszkę buddyjskiego ascety.
Wszyscy jesteśmy tu do siebie podobni, równie podli i równie wspaniali.